Jakieś dwadzieściaparę lat temu mama uprzedzała mnie, iż kończąc pewien etap w życiu, kończymy też przyjaźnie związane z tym etapem. I że to jest niby najnormalniejsza kolej rzeczy.
I wszystko się wtedy we mnie buntowało. I krzyczało! No bo jak to? Dlaczego?
A dziś już nawet nie pamiętam twarzy najlepszej przyjaciółki z pierwszej klasy:-(
Za to pamiętam Magdalenę z zaledwie dwutygodniowej kolonii, która tyle wniosła do mojego życia i z którą rozumiałam się bez słów... Ale kontakt urwał się nam wiele lat temu:(
Z Anetą też widzimy się raz na ruski rok a przecież miałyśmy zawsze i wszystko razem... I z ludźmi ze szkół i z drużyny harcerskiej... i "szaloną ekipą" z Egiptu tez kontakt zanika, bo rozjechaliśmy się po świecie (Aga w stanach, Maja w Niemczech, ja tu... ciekawe co u Pawełka? Mam nadzieje, ze ulozylo mu sie we Włoszech)
I mimo, że grono przyjaciół co rok się powiększa a najblizsi sercu są zawsze przy mnie, to jednak za kazdym razem mi żal.
I wcale nie jest tak, że dla mnie jest to najnormalniejsza rzecz na świecie i zawsze bardzo mocno przeżywam, jak mój przyjaciel znika. Szczególnie jak znika bez słowa.
Tak jak teraz...
http://www.youtube.com/watch?v=9FsMmiv3dBs
"mental slavery"
15 lat temu