wtorek, 20 kwietnia 2010

Sharm el Sheikh, kwiecień 2010















































W końcu się doczekałam:) Tydzień świąteczny spędziliśmy w Egipcie. To moje pierwsze święta tam... i raczej ostatnie. Chyba jednak jestem tradycjonalistką i nie bardzo pasowało mi aż takie oderwanie od rzeczywistości. Co prawda miałam ze sobą koszyczek ze święconką, dzieci odwiedził zajączek i śmingus-dyngus był wyjątkowo mokry... ale brakowało mi świątecznego stołu, przyjaciół, atmosfery, wiosny:-) Największy półmisek cudownych owoców morza nie był w stanie zastąpić żurku, sernika i pieczonej karkówki. Nie w święta... Chyba za długo mnie tam nie było, bo po przylocie miałam wręcz problem z odnalezieniem się. Włóczyłam się po old markecie i za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, za co kocham Egipt. Na szczęście ten stan szybko minął, tak jak szybko mijały kolejne dni tygodnia, a nam coraz smutniej było, gdy zbliżał się dzień powrotu. Podsumowując tydzień był cudownie słoneczny, romantyczny i błogo leniwy. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko towarzystwa. O wiele lepiej odbiera się Egipt z rozrywkową ekipą i promilem we krwi:-)

Brak komentarzy: