Wróciliśmy i od razu wpadłam w wir pracy, dlatego blog jest taki zaniedbany:-(
Było naprawdę cudownie. Słoneczko, cieplutkie morze... widoki bajeczne. Poszaleliśmy na raftingu, zwiedziliśmy niesamowite Pammukale i historyczne Hierapolis. Trochę się przeforsowałam (jak to ja) drałując dziennie kilkanaście kilometrów, coby niczego nie przegapić i mój organizm lekko zaniemógł. Wywaliła mi żyła pod kolanem, przez co kulałam i nie spałam w nocy i na domiar złego dopadło mnie przeziębienie. Na szczęście niezbyt poważne i wygrzewanie na leżaczku pomogło a przy tym dorobiłam się całkiem ładnej opalenizny:-) Dzieci trochę dokazywały, za to Krzysiu zachowywał się wzorowo. Romantyczny i... napalony jakbyśmy się dopiero poznali:-) Czwarte urodzinki Lali przypadły właśnie w Turcji. Obsługa hotelu przygotowała jej niespodziankę. Nasz stół był przybrany płatkami róż, grajek zagrał jej Happy Birthday a kelnerzy tańcząc i śpiewając wnieśli torta i mnóstwo sztucznych ogni:-) Laila była zszokowana a ja chciałam wszystko uwiecznić na filmie. Trochę się zagapiłam i w pełnym makijażu, sukience i lokach wylądowałam... w basenie. Na szczęście aparat trzymałam z wrażenia nad głową i wiele nie ucierpiał, za to ja ze śmiechu nie mogłam się wygramolić. Wiara miała niezły ubaw! Pewnie myśleli, że jestem nawalona jak autobus a ja tego wieczora nic nie zdążyłam jeszcze wypić;) Diety nie odstawiłam (no, może niekoniecznie w kwestii drinków) i z tygodnia na tydzień jest mnie coraz mniej:-) Właśnie minęłam półmetek odchudzania i większość ciuchów wisi mi na tyłku. Jeszcze nigdy nie byłam tak konsekwentna!
W przedszkolu idzie mi coraz lepiej, prowadzę już sama zajęcia z dziećmi. Język też jakoś łatwiej wpada do głowy, jak się go osłucham ze wszystkich stron. Dzieci w mojej grupie są wyjątkowe (zauważyłam, że ja w moim życiu mam doczynienia tylko z wyjątkowymi dziećmi) Kochane, cudowne i śliczne. Nawet jak broją to tak uroczo, że nie sposób się gniewać. Myślę sobie czasem, że chętnie adoptowałabym całą grupę: Malutkiego Olivera, który już zresztą woła na mnie mama a którego najchętniej zjadłabym i za wygląd i w ogóle za całokształt. Przesłodkiego łobuziaka Josvę, który tak słodko mówi "unnskyld" jak go upominamy, mulatka Alexandra, który jest nowy i smuci się, jak mama go przyprowadza... pomaga tylko długie ze mną przytulanie. Półfrancuzkę Matildę, przesłodką truskaweczkę, która już po kilku dniach znajomości cieszyła się na mój widok i wyciągała rączki. Dunkę Maję, która jest kwintesencją słodyczy i z wyglądu i z głosiku. Zawsze uhahanego Daniela, obu białowłosych Johannesów, pędziwiatra Marcusa i najmłodszego Sean Lucasa. Wszystkie są mi niezmiernie bliskie i łapię się na tym, że myślę o nich po pracy. Kadra też jest niesamowita, atmosfera super, praca lekka i przyjemna tylko poza nią... nie mam w ogóle życia. Za długo pracowałam nieregularnie i ciężko mi się teraz przyzwyczaić. Codziennie ten sam scenariusz. Codziennie dres, zero makijażu. Rodzinka też cierpi, mało czasu mam dla dzieci, kładę się wcześniej, bo rano wstaję. Jak wracam, nie mam czasu na nic poza zakupami i gotowaniem. A w weekendy Landmark, bo nie umiem ich tak zostawić z dnia na dzień. Nie wiem jak długo tak dam radę. Na razie postanowiłam dać sprawom biec swoim torem, mam nadzieję, ze samo się wszystko wyklaruje. Jak zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz