niedziela, 29 sierpnia 2010

Niebo i piekło

„Pewien człowiek zagadnął kiedyś Boga o niebo i piekło.
- Chodź, pokażę ci piekło – powiedział Bóg i zaprowadził go do sali, w której wielu ludzi siedziało wokół ogromnego kociołka z gulaszem. Wszyscy biesiadnicy wyglądali na wynędzniałych i zrozpaczonych i wydawali się głodni jak wilki. Każdy też trzymał łyżkę, jednak rączka tej łyżki była o wiele dłuższa od ramion biesiadników, toteż żaden z nich nie mógł trafić do swoich ust. Cierpienie wygłodzonych było straszliwe.
- A teraz – odezwał się Bóg po chwili – pokażę ci niebo.
Wkroczyli do drugiej sali, identycznej z pierwszą: był kociołek z gulaszem, byli i biesiadnicy, i te same łyżki z długachnymi rączkami… Lecz tutaj wszyscy byli szczęśliwi i dobrze odżywieni.
- Nie rozumiem – powiedział człowiek. – Skoro obie sale są identyczne, jak to możliwe, że tu każdy tryska radością, gdy tam wszyscy ledwo się trzymają?
- Ach, to proste – odrzekł Bóg, uśmiechając się. -Tutaj nauczyli się karmić nawzajem.” (znalezione w internecie)

Piekłem jest niemoc, niebem jest moc.


piątek, 27 sierpnia 2010

5 LAT!

Sto lat dla mojej księżniczki. Dziś kończy 5 lat! Jejku, jak ten czas leci. Wszystkiego najlepszego kruszynko moja! Przede wszystkim dużo ZDROWIA! A także mnóstwo radości, szczęścia, przyjaciół, słońca, uśmiechu i spełnienia marzeń! Kocham Cię nad życie łobuziaku!

piątek, 13 sierpnia 2010

Piątek trzynastego:-)

Nie taki diabeł straszny, jak go malują:-) To był świetny dzień. W pekolu czuję się coraz lepiej i pomału dociera do mnie, że to idealne zajęcie dla mnie, jestem stworzona do pracy z dziećmi. Szczególnie takimi dziećmi. Mamy w grupie maluszki tak cudowne, że chciałoby się je zjeść. Ktoś mógłby pomyśleć, że dzieci od 0 do 3 lat tylko płaczą i srają w pieluchy. Nic bardziej mylnego! To niesamowicie pogodna grupa, mamy z nich naprawde pociechę z dziewczynami. Personel też jest nieźle dobrany, bardzo wyluzowani jajcarze z ogromnym sercem dla dzieci.  A maluchy to wyczuwają i odwdzięczają się jeszcze większą miłością. Tulą się jak malusie broszki:-)
Acha! Od dzisiaj przejęłam stery w przedszkolnej kuchni:) Będę gotować piątkowe obiady. (Kto nie wie, musi wiedzieć, że w Norwegii dzieci jedzą na codzień przyniesione z domu kanapki, ciepły posiłek jest tylko w piątki) Do tej pory dzieciaczki jadły makaron z parówkami i ketchupem albo paluszki rybne z purre:-(
Teraz to się zmieni heh!
Bye bye fast foody!

czwartek, 5 sierpnia 2010

Wakacje 2010




Tak jak przewidziałam, w Turcji było cudownie. Dokładnie tak wyobrażam sobie idealne wczasy. Pogoda optymalna, choć wiem od koleżanki, że po naszym wyjeździe zaczęła się patelnia! Wylądowaliśmy w kameralnym hotelu w Side, prowadzonym przez stuletnią, jednooką babuleńkę, która w recepcji robiła na drutach i zagniatała tureckie placki:) Obsługa hotelu jak i część gości to jej rodzina, wiele razy w ciągu dnia i nocy przerywali wszystkie czynności i pląsali swoje deptańce wokół basenu w rytm tureckiego folkloru:-) Pod hotelem codziennie wieczorem parkowała ciężarna wielbłądzica i osioł... a co! Krzysiek miał szczęście widzieć minę nawalonej niemki, która przechodziła obok późnym wieczorem i usłyszała nagle ryk wielbłądzicy:-) Trzy dni jeszcze kulał się ze śmiechu! W ogóle przez całe dwa tygodnie przechodził samego siebie. Ideał faceta... Co wieczór wyszukiwał najromantyczniejsze knajpy, kładł dzieci spać i porywał mnie na kolację, ganiał taksówką po mieście w poszukiwaniu największego bukietu kwiatów, szastał kasą i miał anielską cierpliwość. Sam stwierdził, że pewnie UFO go miało w robocie:D Za to mnie włączył się straszny skąpiec (i to nie pierwszy raz... pamiętam, jak wiele lat temu zaciekle targowałam się w Egipcie o 25 groszy:))    Pewnie wysokie temperatury tak na mnie działają, na szczęście wszystko już wróciło do normy hehe Niespodziewanie poleciała z nami Krzyśka siostrzenica - Madzia.   Rok starsza od Kornela, okazała się niezastąpioną słuchaczką jego przedziwnych opowieści:-) Choć miałam obawy brać na siebie taką odpowiedzialność... na miejscu ani przez chwilę nie żałowałam tej decyzji. Dogadywali się super, razem grali, bawili z "obcymi krajowcami", wygłupiali się, pływali i ganiali koty. Nawet w knajpach zawsze zamawiali to samo:-)
Wszyscy zgodnie stwiedziliśmy, że nie mamy ochoty na specjalne zwiedzanie... na miejscu było wszystko, czego nam było potrzeba do szczęścia. Cudna plaża, dłuuuga promenada, fascynujące pamiątki starożytnego świata (podobno Kleopatra tam balowała... zresztą gdzie ona nie balowała:)) bazary i knajpki. Wybralismy się na całodzienną wycieczkę statkiem do Alanii, ale to był akurat niewypał. Kapitan zapakował dwa razy tyle osób, ile miał miejsc. Na pokładzie walały się wielopokoleniowe rodziny rosjan (niewiedzieć czemu jedna znich rozmawiała między sobą głównie po niemiecku) zaopatrzonych w rodzimą gorzałkę i kwas chlebowy, mnóstwo ludzi dopadła choroba morska, kibeliusze były nieciekawe a lunch źle wyliczony i kilka osób jadło suchy chleb. Polaków w tym tłumie, oprócz naszej piątki, naliczyłam 2 pary (jednych usłyszałam w kolejce po lunch: Karolina!... wezmę Ci kurczaka bo ta ryba ma oczy) ale i w samym Side spotkaliśmy dosłownie kilka osób z ojczyzny. Sporo było skandynawów, niemców, holendrów (najwięcej wyległo na ulice po półfinałach MŚ) i od cholery turków:-) Wesoły naród, choć czasami ciężko się z nimi dogadać. Niektórzy z uporem maniaka mówili do mnie po turecku i dziwili się, że taki ze mnie gamoń i nie wiem o co im chodzi. Dajmy na to pan w aptece. Przyplątało mi się zapalenie pęcherza. Sprawdziłam w necie (fuck, dostałam 2500kr rachunku za internet w telefonie) nazwy łacińskie, angielskie i niemieckie i gonię do apteki. Przemiły, starszy pan przyjął mnie baaardzo serdecznie ale znał tylko turecki. Pobiegł więc do restauracji obok i przyprowadził bystrego kelnera. I tak przez następne 15 minut tłumaczyłam młodemu kelnerowi... że często siusiam, ze piecze, że tam... o własnie tam piecze... po czym on przetłumaczył wszystko dalej. Farmaceuta (a może cholera szewc jaki albo dekarz) załapał wszystko w try miga... wycałował mnie z radości po rękach i dał 2 opakowania antybiotyków. Zgroza... pomyślałam, że muszę mieć probiotyki, coby się całkiem nie wyjałowić po tej kuracji... więc zaczęło się a piać... tłumaczenie KELNEROWI, że osłona, że flora, że trele morele... na co ten krzyknął: Jesteś w ciąży! Uspokoiłam, że nie... wytłumaczył więc o co mi chodzi Panu Starszemu a ten zadowolony wręczył mi beta karoten a kelner zaproponował randkę:) Tu się poddałam, zapłaciłam za antybiotyki i wyszłam. Wygooglowałam ich nazwy i okazało się... że to silne leki na choroby weneryczne:-& Znalazłam więc inną aptekę, z wykształconą obsługą i super zaopatrzeniem, kupiłam stary, sprawdzony furagin i na drugi dzień byłam zdrowa:-) Młodzieniec, który woził nas codziennie na plażę, też wagarował w szkole. Podjeżdżał pod hotel i krzyczał (po prostu muszę to napisać fonetycznie) BICZ SERWIS!!! BICZ SERVIS!!! AR JU BICZ??? - Krzyknął zadowolony, gdy stanęłam w drzwiach:-& Jeszcze nigdy się tak nie śmiałam z tego, ze ktoś mi ubliża.
Oj wiele było zabawnych sytuacji. Były też chwile grozy... Swędziały mnie kopyta i postanowiłam wyrwać się na wielkie zakupy. Dzieciaki szalały w basenie, pojechałam więc sama. Kelner poradził mi złapać dolmusza, ale żadnego w pobliżu hotelu nie widziałam. Po kilkdziesięciu metrach piechotką zatrzymał się koło mnie bus i kierowca krzyknął coś w swoim języku. Nie byłam pewna, czy to dolmusz czy nie, więc spytałam, czy jedzie na bazar. Kiwnął głową, ze tak więc wsiadłam i... natychmiast pożałowałam. Obleśny, spocony gościu ruszył z kopyta i gapił się na mnie lubieżnie... brrrrrrr Seplenił coś przez ostatni ząb i śmiał rubasznie. Na ramieniu poczułam dotyk czarnej kosmatej paniki. Ta sama łapa wcisnęła mnie w siedzenie, kiedy stanęliśmy na światłach i mogłam z powidzeniem wyskoczyć. Potem ścisnęła mnie na gardło, jak zobaczyłam drogowskaz na bazar a my wcale nie skręciliśmy w lewo. I włączyła mi krótki film, jak to wjeżdżamy w las a tam czeka na mnie szesnastu bezzębnych napaleńców. Głupi ma jednak szczęście, facet podwiózł mnie pod bazar od dupy strony i pomachał na dowidzenia. Byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam jak wysiąść. I co zrobiłam po zakupach? Wsiadłam do kolejnego busa. Tym razem miałam ciężkie siaty i nie miałam pojęcia, którędy mam iść ( zawsze zastanawiam się, co mam w tym miejscu, w którym normalni ludzie mają zmysł orientacji... pewnie jakiś talent, który niedługo odkryję) Tym razem był to bus jakiegoś wypasionego hotelu, kierowca młody  i sympatyczny, częstował napojami z lodówy i obdzwaniał znajomych, pytając gdzie jest mój hotel. (ja znałam tylko nazwę... ani dzielnicy, ani kierunku, ani zadnej wskazówki) Potem obwiózł mnie po mieście i odstawił bezpiecznie do hotelu. I ani przez chwilę się nie bałam. Cały zapas strachu wyczerpałam w poprzednim busie... Zresztą perspektywa gwałtu przez tego kierowcę to bułka z masłem w porównaniu z tamtym oblechem:) Po głębszych przemyśleniach nie wypuszczałam się juz z hotelu sama. Jak nie mogłam wyciąnąć rodzinki z basenu, nadrabiałam zaległości książkowe. Jakże przyjemnie czyta się Chmielewską na leżaczku pod palmą. Choć spokojniejsza byłabym, gdyby Laila nie wmówiła sobie, że jest rewelacyjną pływaczką i nie skakała co chwilę na najgłębszą wodę.
Wróciliśmy wypoczęci, zrelaksowani i wyciszeni. Tak bardzo, że od razu zaczęliśmy dzikie kłótnie, coby nadrobić zaległości. W domu byliśmy 1 dzień i ruszyliśmy do Polski. Podróż mieliśmy koszmarną,  Krzysiek jechał po górskich serpentynach jak wariat, więc byliśmy zieloni a Lala zwymiotowała 4 razy, w końcu siła wywaliłam go z auta i sama musiałam prowadzić. Zapomniał dokumentów auta (co odkryliśmy 5h drogi od domu, na szczęście norweska policja wystawiła nam duplikat w 2 minuty) i w ostatniej chwili zmienił plany odnośnie przejscia promowego. Na miejscu okazało się, ze najblizsze wolne miejsca są na środę wieczór (była niedziela rano) Musiałam mieć taką minę, że kobieta z okienka zlitował sie nad nami i  sprzedał nam poza kolejnością dodatkowy bilet. Przepłaciliśmy pięciokrotnie ale za kilka godzin byliśmy w Polsce. Pogoda była przesadzona. Nie było czym oddychać ani w dzień ani w nocy. Pierwszy tydzień bylismy na polu campingowym w Ostrzycach z Krzyska rodzinką, Lusią, Olą, Paulinką i Kornikiem. Warunki były fatalne ale było wesoło. I ryby były pyszne w smażalni. I ogniska cudne z gitarograniem i fałszowaniem do księżyca. Pod koniec atmosfera trochę się popsuła, biwaki jednak powinny być 3-4 dniowe. Po Ostrzycach bylismy w Policach, jednak różnych spraw było tyle, że nie odpoczęliśmy ani trochę. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że dopiero wtedy wyjazd do Turcji przydałby się bardzo. Zresztą za domem i Kropkiem tęskniliśmy już też tak bardzo, że zrezygnowalismy z biletów na samolot, postanowiliśmy tłuc się autem, byleby być w domu o dzień wcześniej. Ostatnie dwa dni urlopu spędziliśmy słodko nic nie robiąc. Odwiedziliśmy Justynę i Piotrka na ich nowych, ślicznym mieszkanku i Kasię i Kaya, którym 3 tygodnie wcześniej urodził się synuś. Wzruszyłam się niesamowicie, jak go zobaczyłam. Mała, cudna kopia swojego tatusia. Po prostu słodziak! I jak pachnie dzidzią. Też kiedyś jeszcze będę miała takie maleństwo. Krzysiek twierdzi, że już mamy komplet ale ja nie wyobrażam sobie, że już nie poczuję kopnięć pod sercem, nie przytulę bezbronnej kruszynki, nie będe karmiła piersią. To bezcenne uczucia. Póki co mam dziewiątkę nie- moich słodziaków w przedszkolu. Wyjątkowo młoda grupa, piątka dzieci poniżej roczku. Mnóstwo pieluch do przewinięcia ale i mnóstwo czułości. Pracuję na pełen etat i muszę organizować sobie życie na nowo, zupełnie inaczej, jak do tej pory. Kończę więc ten przydługi post, bo rano trzeba wstać:)