wtorek, 11 grudnia 2012

Klaudia

Mój Kornelek wrócił dziś z tygodniowego obozu w Polsce. I dowiedziałam się, że ma dziewczynę. Kurde, słabo to ogarniam... W sumie nie wiem co czuję... Fajna, ładna, opowiada o niej bez przerwy. Ale... Jakiś etap się kończy, jakiś zaczyna. Zawsze wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, a jednak się gubię we własnych uczuciach. Tak niedawno mój mały chłopczyk a dziś nie chciał mnie nawet przytulić twierdząc, że dużo się ostatnio przytulał:& acha...
Muszę to przetrawić tak po matczynemu...

niedziela, 28 października 2012

A czas płynie...

Nie mogę uwierzyć, że tyle czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu! I to wcale nie dlatego, że nic się w moim życiu nie działo... działo się i to bardzo, bardzo dużo, ale tak ciężko zacząc pisać po długiej przerwie. Niektóre wydarzenia z życia trzeba oswoić, żeby zacząć nazywać je po imieniu.

Zima po powrocie z Lanzarotte była wyjątkowo nieprzyjemna... Bardzo szybko zaczęłam tęsknić za słońcem, ale szefowa odmówiła mi urlopu... Poczekałam więc do wiosny i w maju udało nam się wyskoczyć do Chorwacji. Była z nami Maja i jej cudne dzieciaczki: Karen i Kasper. Chorwacja jest przepiękna! Pyszna, gościnna i pachnąca lawendą. Pokój z widokiem na morze... Trochę zwiedzania, trochę lenistwa. Było sielankowo. Piłam bimber w kościele, jadłam najgelniajniejszą jagnięcinę, a na szczycie góry w Parku Biokowo modliłam się z Lailą o dziecko dla Justyny i Darka. Ponad 1700m n.p.m i maleńka kapliczka na szczycie... Bardzo blisko Boga, czułam, że dobrze nas słyszy:) Spóźniał mi się okres i zaczęła we mnie dojrzewać myśl, że po raz kolejny będę mamą. Test po powrocie potwierdził moje przypuszczenia. Tak bardzo się cieszyłam. Zawsze chciałam mieć gromadkę dzieci, uważam macierzyństwo za coś najpiękniejszego, czego doświadczyłam w całym moim życiu. Pochwaliłam się wszystkim natychmiast. Grete powiedziała wtedy "Kjære Jesus, takk for livet" Nigdy tego nie zapomnę, tak jak nie zapomnę Grete. Pracowałyśmy razem dość krótko a tylu rzeczy mnie nauczyła... To kolejny cudowny anioł, jaki pojawił się w moim życiu... 

Kilka dni później pojawiło sie plamienie... Byłam pewna, że to przepracowanie, wzięłam tydzień wolnego i dużo odpoczywałam. Jednak to nie było przepracowanie, kilka dni pozniej od niemieckiej lekarki w szpitalu usłyszałam Bahrdzo mi przykhro... Już nie jesteś w ciąży, nein...
W wielkim szoku mijałam korytarze oddziału ginekologicznego pełne zdjęć noworodków, ich stópek, malusich rączek, karmiących mam... Nie płakałam, czułam dziwną pustkę. 
Czekając na Krzyśka w poczekalni widziałam przyjęcie na porodówkę młodziutkiej muzułmanki. Przyjechała z mężem i tłumaczem. Akcja porodowa  w pełni, dziewczyna bardzo cierpiała, jej mąż co rusz próbował uciec a tłumacz starał się ogarnąć całość. To podtrzymywał ją... to gonił i przyprowadzał jego. Pomyślałam, że tą scenkę przesyła mi Bóg, żeby mnie rozweselić. Ja naprawdę mimo wszystko zaczęłam się śmiać. Mało tego, nie mogłam przestać. Śmiech to naprawdę dobra terapia. Wie o tym Marcin, który bardzo mi pomógł w kolejne dni. Nie pocieszał, nie kazał wziąć się w garść tylko rozśmieszał. Skutecznie rozśmieszał. Bardzo wtedy potrzebowałam wsparcia przyjaciół. Zawiodłam się na Krzyśku, który nie widział świata poza czubkiem swojego nosa i zostawił mnie samą z moją żałobą.
Na szczęście zaczęło się lato, pojechaliśmy do Polski a tam zostałam otoczona taaaką miłością i opieką!
Doszłam do siebie, po wakacjach wróciłam do pracy tylko czasem, jak mijałam kobietę w ciąży to czułam lekkie ukłucie. 
W sierpniu Krzysiek kończył 40 lat. Obwiniał mnie, że zniechęciłam go do wyprawienia wielkiej imprezy w Polsce, więc chciałam mu to wynagrodzić. Wynajęłąm salę, zaprosiłam przyjaciół, wynajęłam cygańską kapelę, kupiłam mu wymarzony barek i działkę na kaszubach. Wszystko w wielkiej tajemnicy. Menu jego marzeń: sterty schabowych, mielonych... ulubione sałatki, serniki przygotowywałam po nocach, jak był w pracy. Absolutnie niczego się nie domyślał. Gdy zawiozłam go na miejsce (wmówiłam mu, że idziemy na nagranie "Kuchennych rewolucji) był w baaardzo ciężkim szoku. Dłuższą chwilę nie mógł zaskoczyć czemu wszyscy zebrali się w tym miejscu i śpiewają 100lat. Przez moment pomyślał nawet, że to Kornela urodziny, tylko dziwiła go bardzo "czterdziestka" na torcie:) Fajnie to wszystko wyszło... Tylko kawa miała bardzo dziwny smak...
Dwa dni później zrobiłam test. 
Ktoś powiedział, że mnie wystarczy przykryć kalesonami i już jestem w ciąży:D
Cała drżałam z radości a jednocześnie ze strachu o maleństwo. Już nie wróciłam do pracy, dbałam o siebie jak nigdy dotąd. Maluszek rósł zdrowo a ja pękałam z dumy i radości... Kilka tygodni później okazało się, że Justyna też jest w ciąży... potem Kasia i Sylwia. Dogadzałśmy więc sobie i naszym brzuszkom słodkim lenistwem i  lanczykami w mieście. W październiku polecieliśmy na Chrzest Samuela. Mieliśmy zaszczyt zostać jego rodzicami chrzestnymi. To słodki synuś siostry Krzyśka... też wyczekany i wymodlony wiele lat. Święta i sylwestra spędziliśmy na Teneryfie. Było cudnie rodzinnie. Mój chłopczyk delikatnie kopał, gdy tylko o nim poomyślałam. Albo bawiliśmy się... Ja pukałam do niego raz, on kopał raz. Ja pukałam dwa razy, on kopał dwa razy itd Czułam niebywałą więź, jaka między nami się buduje. Wyobrażałam sobie, jaki będzie... Jak będę go tulić i kochać. 
Ostatnie tygodnie ciąży były dość nerwowe, bo szukaliśmy nowego domu, a to w Norwegii nie jest łatwe. Jest duży popyt i ładne domy osiągają na lisytacjach zawrotne ceny. Wreszcie kupiliśmy wielki dom na wsi... mam nadzieję, że będziemy w nim szczęśliwi.
Nadszedł termin. Natuś odczarował piątek 13-go! Pogoda była przecudna... wszystko poszło bardzo szybko i już marzenia stały się rzeczywistością.  Od pierwszego dnia wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi oczkami. Tak jak Nelek i Laleczka spokojny, cichutki i cudowny. Jest kwintesencją słodyczy i całej miłości świata. Zwariowałam ze szczęścia. Codziennie kocham go bardziej i nie mogę się nim nacieszyć:) Siadamy w starym bujanym fotelu przy oknie z widokiem na szczyty gór...Czas płynie nam na tuleniu, całowaniu, gaworzeniu, uśmiechaniu... Jest cudnie...
Laleczka chodzi już do drugiej klasy, bardzo szybko zaklimatyzowała się w nowej szkole. Jest taka śliczna, mądra i sprytna, codziennie mnie zaskakuje. Kornel zaczął gimnazjum, mówi, że nie jest już dzieckiem. Bardzo zadowolony z nowej szkoły, coraz dojrzalszy. Mądrze otacza opieką Lalę a do Natka dumnie mówi "Młody". Kochany, dobry chłopak. I taki przystojny!  Już od dawna jestem przerażona wizją synowej. Rodzina nam się powiększyła nie tylko o Natulka. Krzyska siostry Halina i Ewa rodziły kilka miesięcy przede mną, Nataniel jest więc 13 wnukiem Szefa Dżungli. Biorąc pod uwagę, że poczęty został tez 13-go to musi być magiczna liczba, a on jest bez wątpienia wyjątkowy. Od poczęcia czuję, że jest między nami bardzo wyjątkowa nić porozumienia. Synuś mamusi:)
Justka urodziła śliczną Vikusię i jest najbardzej szaloną mamą, jaką znam. Radość aż z niej bucha:) Kasia ma dwie malusie bliźniaczki i jej całe życie wywróciło się do góry nogami, ale dzielnie daje radę. Sylwia zwolniła dziki pęd od kiedy na świecie pojawił się Kubuś i wyraźnie dobrze jej z tym. Ktoś się rodzi, a ktoś...
Kilka dni temu pożegnaliśmy moją Mamę. Była bardzo ciężko chora a ja zdawałam się niczego nie zauważać. W lipcu na chrzcinach Natanielka czuła się bardzo źle, ale nie zgodziła się jechać do lekarza. A może ja nie dość nalegałam...?
Kilka dni później diagnoza: Złośliwy nowotwór płuc. Szpital, naświetlania. Chwilowa poprawa. 
We wrześniu widziałam ją po raz ostatni. Była słaba i schorowana, ale to ona mnie pocieszała. Nie bała się śmierci, bała się życia. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że mogłam być lepsza córką, że nie nadrobię już niczego... Powróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy byłysmy dla siebie calym światem. Miesiąc później pakowałam walizki na Kretę i próbowałam się do niej dodzwonić... Dałam znać Heńkowi, żeby wyskoczył z pracy sprawdzil, czemu nie odbiera telefonu i to on znalazł ją w domu... tak strasznie krzyczał do telefonu. Gdyby nie moje dzieci i najbliżsi w Polsce nie dałbym rady tego udźwignąć. Najgorsze było to, że to mnie wszyscy współczuli i składali kondolencje, a to moja Mama miała takie marne zycie, że nie było jej żal go utracić... Mam nadzieję, że jest teraz bardzo szcześliwa... Nasz kolejny dobry anioł w niebie.
Wróciliśmy na nasz stary fotel, śnieg zasypał szczyty, teraz są jeszcze piękniejsze...

piątek, 4 lutego 2011

La la la la la la Lanzarote:)

Co za wyspa!!!
Moje pierwsze wrażenie - Księżyc! Pogorzelisko! Apokalipsa! Czarna, niedostępna lawa wiele lat temu wdarła się z impetem w każdy zakątek i pochłonęla wszystko. Absolutnie wszystko. Możnaby pomysleć, że na takim terenie nic już nie da się zrobić... A jednak! Turkusowy ocean to doskonały kontrast dla czarnej lawy Do tego upór, pracowitość i niebanalny smak mieszkańców, a w szczególności artysty, Cezara Manrique (na ślady jego sztuki można się natknąć dosłownie na każdym kroku...nawet w toaletach publicznych... zupełnie niezwykłych, z widokiem na ocean) zamienił ją w przeurocze, wyjątkowe miejsce na ziemi, gdzie chce się wracać. W dodatku słoneczne lato mają tam przez cały rok. Białe budynki z zielonymi okiennicami, maksymalnie dwupietrowe, setki odmian kaktusów, zero komercji, bilbordów i parasoli coca-coli.  Murki osłaniające przed wiatem każdą, najmniejszą roślinę czy najcieńszą winorośl tworzą niesamowity widok, szczególnie z lotu ptaka. Cudownie było uciec przed mrozem, śniegiem i codzienymi obowiązkami. Towarzystwo mieliśmy doborowe (Justka, Daruś dziękujemy i polecamy się na przyszłość) Obsługa hotelu zadbała o to, żeby Święta były wyjątkowe i ani przez chwilę nie pożałowałam, że nie spędzamy ich w domu przy misce bigosu, tradycyjnych sałatkach i pieczystych mięsiwach. Zamiast tego zajadaliśmy się owocami morza, krwistymi stekami i hiszpańską chorizo. Pojawiające się wałeczki tłuszczu próbowaliśmy zgubić na różne sposoby... pływanie, skoki przez fale (ocean strasznie nas sponiewierał) spacery, tenis (łooo matko, jak nam dobrze szło... chłopaki dawali radę całkiem całkiem, mimo to daleko im do nas) Jednak najlepiej sprawdziłyśmy się w starej dyscyplinie: shopingu:) Ekskluzywne sklepy kosmetyczne co kilka metrów a ceny dużo niższe niż na wolnocłówce. No i weź nie weź! Mam zapas na 2 lata jak nic. A własciwie biorąc pod uwagę, jak często maluję się do przedszkola, nawet 4:-) Krzysiu wypoczywał intensywnie, ale codziennie znajdował powód do narzekań;) Lekkuchno opalony miał branie... u innego Krzysia hehe Jednak przekonałam się, że wcale nie jest taki łatwy. Wakacyjna Laila przeszła samą siebie. Była idealnie grzeczna, naprawde bez zastrzeżeń. Ciocia Justynka ma na nią cudowny wpływ, Lala była zachwycona. Nelusiowi pojawił się pierwszy pryszcz, pewnnie w związku z tym miał róznego rodzaju fochy. Uważam, że miał prawo;-) Wypożyczyliśmy auta i zjeździliśmy wyspę wzdłuż i wszeż. Wycieczka wśród przerażających kraterów, grill na lawie wulkanicznej (nie polecam, kurczaka przy dużej frekwencji dopiekają we frytkownicy fuuuuj) ogród tysiąca kaktusów, jaskinie z, jedynymi w swoim rodzaju krabami - albinosami... Kameralne plaże, niezapomniane widoki... ahhh, jak miło powspominać.

Wieczorami królowała Pina Colada i zdarzało się, że pod jej wpływem co niektórzy mieli problem z odróżnieniem kota od... bociana. I nie dziwię się, że Laila zupełnie pogubiła się w kwestii przynoszenia dzieci. Nowy rok, tak jak sobie wymarzyłam witaliśmy na plaży... Po północy odtańczyłyśmy z Justyną taniec radości, skacząc przez fale. Czuję, że to będzie wyjątkowy i piękny rok. I przyniesie upragnione potomstwo wszystkim, którzy tego pragną:)
2 tygodnie zleciały, jak z bata strzelił, wróciliśmy z pełną walizką chorizo, serrano i hiszpańskiego wina. W Bergen przywitała nas piździawa koszmarna, do dziś wolę nie odsłaniać rolet w oknach. W pracy podczas mojej nieobecności był podobno młyn totalny, szefowa, gdy mnie zobaczyła rzuciła mi się na szyję, jakby mój powrót wcale nie był oczywisty. I doszły mnie słuchy, że chcą ukrócic urlopy na życzenie. 6, z góry ustalonych tygodni w roku ma nam wystarczyć. Nie wyobrażam sobie czekać do wakacji na kolejny wyjazd. Wszak wspaniały świat mnie woła! Cóż, będę musiała przeprowadzić kolejną pokojową rewolucję. Mam nadzieję, że już się przyzwyczaili.























czwartek, 23 grudnia 2010

Życzenia

Kochani

Święta. Czas wyjątkowy, cudowny, magiczny... Dla mnie tak samo magiczny, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.
Życzę Wam wszystkim ciepłej, rodzinnej atmosfery... Miłości, wiary i nadziei w sercach. Życzliwych przyjaciół wokół. I stołu pełnego smakołyków.
"Niech Dzieciątko Jezus będzie dla Was gwiazdą, która poprowadzi Was
przez pustynię życia."
św. Pio 
Stary rok nie był zbyt łaskawy... ani dla mojej rodziny ani dla naszej ojczyzny. Mam nadzieję, że Nowy będzie cudowny i przyniesie dużo dobrego. Tego życzę nam wszystkim z całego serca. 
Szczęśliwego Nowego Roku!!!

niedziela, 19 grudnia 2010

Święta tuż, tuż...

Jejku... jak szybko w tym roku leci czas. Mam wrażenie, że listopada w ogóle nie było a w grudniu mamy co najwyżej co drugi dzień. Wszędzie od dawna rozbrzmiewają kolędy, pachną pierniczki i jest tak świątecznie. Uwielbiam święta, gorączkę szukania prezentów, gotowanie do późnej nocy i cała tą niepowtarzalną otoczkę. W tym roku będzie troszkę nietypowo. Wigilię spędzamy w domku sami, więc przygotowuję mini sałatki, malusie ciasta i wyliczone pierożki coby nic nie marnować... Bo pierwszego dnia świąt, z samego rana lecimy na Lanzarotte. 2 tygodnie laby w super towarzystwie (z Justą i Darkiem). Tak się cieszę! Będzie cudnie:)

czwartek, 4 listopada 2010

Urodziny!!!

Jak ten czas szybko leci. Dziś kończę 35 lat!!! Pierwszy raz pomyślałam sobie, że to sporo... Żarty się skończyły hihihi... Z tej okazji życzę sobie zdrowia. I zdrowia dla moich najbliższych. Szczęście mam, pieniądze mam, miłość mam... i niech tak zostanie:) Jestem wieeelką szczęściarą i naprawdę to doceniam. Dziękuję Bogu za to, że jestem kim jestem, że ma to co mam...

To był cudny dzień... Od rana życzenia i niespodzianki. Mój Neluś zrobił mi koronę i mega- laurkę, Laleczka natomiast 22 małe laurki, od Susanne dostałam piękną figurkę i niesamowite życznia... i ciasto... Kristin udekorowała nasz pokój, przedszkolaki zaśpiewały happy birthday i wyściskały mnie mocno, Cesilie zrobiła pyszne czekoladki. W sobotę impreza główna... Będzie bardzo wesoło... mam nadzieję:-)

niedziela, 31 października 2010

Halloween 2010


Moje pierwsze halloweenowe party w życiu. Na pewno nie ostatnie! Było czadowo. Straszne menu, dzikie tańce! Faza i Jacek stanęli na wysokości zadania z organizacją! Już planuję przyszłoroczne zaduszki!!!