niedziela, 28 października 2012

A czas płynie...

Nie mogę uwierzyć, że tyle czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu! I to wcale nie dlatego, że nic się w moim życiu nie działo... działo się i to bardzo, bardzo dużo, ale tak ciężko zacząc pisać po długiej przerwie. Niektóre wydarzenia z życia trzeba oswoić, żeby zacząć nazywać je po imieniu.

Zima po powrocie z Lanzarotte była wyjątkowo nieprzyjemna... Bardzo szybko zaczęłam tęsknić za słońcem, ale szefowa odmówiła mi urlopu... Poczekałam więc do wiosny i w maju udało nam się wyskoczyć do Chorwacji. Była z nami Maja i jej cudne dzieciaczki: Karen i Kasper. Chorwacja jest przepiękna! Pyszna, gościnna i pachnąca lawendą. Pokój z widokiem na morze... Trochę zwiedzania, trochę lenistwa. Było sielankowo. Piłam bimber w kościele, jadłam najgelniajniejszą jagnięcinę, a na szczycie góry w Parku Biokowo modliłam się z Lailą o dziecko dla Justyny i Darka. Ponad 1700m n.p.m i maleńka kapliczka na szczycie... Bardzo blisko Boga, czułam, że dobrze nas słyszy:) Spóźniał mi się okres i zaczęła we mnie dojrzewać myśl, że po raz kolejny będę mamą. Test po powrocie potwierdził moje przypuszczenia. Tak bardzo się cieszyłam. Zawsze chciałam mieć gromadkę dzieci, uważam macierzyństwo za coś najpiękniejszego, czego doświadczyłam w całym moim życiu. Pochwaliłam się wszystkim natychmiast. Grete powiedziała wtedy "Kjære Jesus, takk for livet" Nigdy tego nie zapomnę, tak jak nie zapomnę Grete. Pracowałyśmy razem dość krótko a tylu rzeczy mnie nauczyła... To kolejny cudowny anioł, jaki pojawił się w moim życiu... 

Kilka dni później pojawiło sie plamienie... Byłam pewna, że to przepracowanie, wzięłam tydzień wolnego i dużo odpoczywałam. Jednak to nie było przepracowanie, kilka dni pozniej od niemieckiej lekarki w szpitalu usłyszałam Bahrdzo mi przykhro... Już nie jesteś w ciąży, nein...
W wielkim szoku mijałam korytarze oddziału ginekologicznego pełne zdjęć noworodków, ich stópek, malusich rączek, karmiących mam... Nie płakałam, czułam dziwną pustkę. 
Czekając na Krzyśka w poczekalni widziałam przyjęcie na porodówkę młodziutkiej muzułmanki. Przyjechała z mężem i tłumaczem. Akcja porodowa  w pełni, dziewczyna bardzo cierpiała, jej mąż co rusz próbował uciec a tłumacz starał się ogarnąć całość. To podtrzymywał ją... to gonił i przyprowadzał jego. Pomyślałam, że tą scenkę przesyła mi Bóg, żeby mnie rozweselić. Ja naprawdę mimo wszystko zaczęłam się śmiać. Mało tego, nie mogłam przestać. Śmiech to naprawdę dobra terapia. Wie o tym Marcin, który bardzo mi pomógł w kolejne dni. Nie pocieszał, nie kazał wziąć się w garść tylko rozśmieszał. Skutecznie rozśmieszał. Bardzo wtedy potrzebowałam wsparcia przyjaciół. Zawiodłam się na Krzyśku, który nie widział świata poza czubkiem swojego nosa i zostawił mnie samą z moją żałobą.
Na szczęście zaczęło się lato, pojechaliśmy do Polski a tam zostałam otoczona taaaką miłością i opieką!
Doszłam do siebie, po wakacjach wróciłam do pracy tylko czasem, jak mijałam kobietę w ciąży to czułam lekkie ukłucie. 
W sierpniu Krzysiek kończył 40 lat. Obwiniał mnie, że zniechęciłam go do wyprawienia wielkiej imprezy w Polsce, więc chciałam mu to wynagrodzić. Wynajęłąm salę, zaprosiłam przyjaciół, wynajęłam cygańską kapelę, kupiłam mu wymarzony barek i działkę na kaszubach. Wszystko w wielkiej tajemnicy. Menu jego marzeń: sterty schabowych, mielonych... ulubione sałatki, serniki przygotowywałam po nocach, jak był w pracy. Absolutnie niczego się nie domyślał. Gdy zawiozłam go na miejsce (wmówiłam mu, że idziemy na nagranie "Kuchennych rewolucji) był w baaardzo ciężkim szoku. Dłuższą chwilę nie mógł zaskoczyć czemu wszyscy zebrali się w tym miejscu i śpiewają 100lat. Przez moment pomyślał nawet, że to Kornela urodziny, tylko dziwiła go bardzo "czterdziestka" na torcie:) Fajnie to wszystko wyszło... Tylko kawa miała bardzo dziwny smak...
Dwa dni później zrobiłam test. 
Ktoś powiedział, że mnie wystarczy przykryć kalesonami i już jestem w ciąży:D
Cała drżałam z radości a jednocześnie ze strachu o maleństwo. Już nie wróciłam do pracy, dbałam o siebie jak nigdy dotąd. Maluszek rósł zdrowo a ja pękałam z dumy i radości... Kilka tygodni później okazało się, że Justyna też jest w ciąży... potem Kasia i Sylwia. Dogadzałśmy więc sobie i naszym brzuszkom słodkim lenistwem i  lanczykami w mieście. W październiku polecieliśmy na Chrzest Samuela. Mieliśmy zaszczyt zostać jego rodzicami chrzestnymi. To słodki synuś siostry Krzyśka... też wyczekany i wymodlony wiele lat. Święta i sylwestra spędziliśmy na Teneryfie. Było cudnie rodzinnie. Mój chłopczyk delikatnie kopał, gdy tylko o nim poomyślałam. Albo bawiliśmy się... Ja pukałam do niego raz, on kopał raz. Ja pukałam dwa razy, on kopał dwa razy itd Czułam niebywałą więź, jaka między nami się buduje. Wyobrażałam sobie, jaki będzie... Jak będę go tulić i kochać. 
Ostatnie tygodnie ciąży były dość nerwowe, bo szukaliśmy nowego domu, a to w Norwegii nie jest łatwe. Jest duży popyt i ładne domy osiągają na lisytacjach zawrotne ceny. Wreszcie kupiliśmy wielki dom na wsi... mam nadzieję, że będziemy w nim szczęśliwi.
Nadszedł termin. Natuś odczarował piątek 13-go! Pogoda była przecudna... wszystko poszło bardzo szybko i już marzenia stały się rzeczywistością.  Od pierwszego dnia wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi oczkami. Tak jak Nelek i Laleczka spokojny, cichutki i cudowny. Jest kwintesencją słodyczy i całej miłości świata. Zwariowałam ze szczęścia. Codziennie kocham go bardziej i nie mogę się nim nacieszyć:) Siadamy w starym bujanym fotelu przy oknie z widokiem na szczyty gór...Czas płynie nam na tuleniu, całowaniu, gaworzeniu, uśmiechaniu... Jest cudnie...
Laleczka chodzi już do drugiej klasy, bardzo szybko zaklimatyzowała się w nowej szkole. Jest taka śliczna, mądra i sprytna, codziennie mnie zaskakuje. Kornel zaczął gimnazjum, mówi, że nie jest już dzieckiem. Bardzo zadowolony z nowej szkoły, coraz dojrzalszy. Mądrze otacza opieką Lalę a do Natka dumnie mówi "Młody". Kochany, dobry chłopak. I taki przystojny!  Już od dawna jestem przerażona wizją synowej. Rodzina nam się powiększyła nie tylko o Natulka. Krzyska siostry Halina i Ewa rodziły kilka miesięcy przede mną, Nataniel jest więc 13 wnukiem Szefa Dżungli. Biorąc pod uwagę, że poczęty został tez 13-go to musi być magiczna liczba, a on jest bez wątpienia wyjątkowy. Od poczęcia czuję, że jest między nami bardzo wyjątkowa nić porozumienia. Synuś mamusi:)
Justka urodziła śliczną Vikusię i jest najbardzej szaloną mamą, jaką znam. Radość aż z niej bucha:) Kasia ma dwie malusie bliźniaczki i jej całe życie wywróciło się do góry nogami, ale dzielnie daje radę. Sylwia zwolniła dziki pęd od kiedy na świecie pojawił się Kubuś i wyraźnie dobrze jej z tym. Ktoś się rodzi, a ktoś...
Kilka dni temu pożegnaliśmy moją Mamę. Była bardzo ciężko chora a ja zdawałam się niczego nie zauważać. W lipcu na chrzcinach Natanielka czuła się bardzo źle, ale nie zgodziła się jechać do lekarza. A może ja nie dość nalegałam...?
Kilka dni później diagnoza: Złośliwy nowotwór płuc. Szpital, naświetlania. Chwilowa poprawa. 
We wrześniu widziałam ją po raz ostatni. Była słaba i schorowana, ale to ona mnie pocieszała. Nie bała się śmierci, bała się życia. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że mogłam być lepsza córką, że nie nadrobię już niczego... Powróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy byłysmy dla siebie calym światem. Miesiąc później pakowałam walizki na Kretę i próbowałam się do niej dodzwonić... Dałam znać Heńkowi, żeby wyskoczył z pracy sprawdzil, czemu nie odbiera telefonu i to on znalazł ją w domu... tak strasznie krzyczał do telefonu. Gdyby nie moje dzieci i najbliżsi w Polsce nie dałbym rady tego udźwignąć. Najgorsze było to, że to mnie wszyscy współczuli i składali kondolencje, a to moja Mama miała takie marne zycie, że nie było jej żal go utracić... Mam nadzieję, że jest teraz bardzo szcześliwa... Nasz kolejny dobry anioł w niebie.
Wróciliśmy na nasz stary fotel, śnieg zasypał szczyty, teraz są jeszcze piękniejsze...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Uwielbiam, Sylwia, Twój blog - czytam go zawsze z wypiekami na twarzy, chichram się i otwieram szeroko oczy. Dziś na koniec tego postu łezka popłynęła. Ale to oczyściło mnie trochę, bo targały mną dziś dziwne uczucia i chyba nawet tego potrzebowałam.
-Zosia